Siła rażenia spowodowała, iż wszystkie
kryształowe okna pękły na miliony kawałeczków raniąc odłamkami przerażonych
gości. Eksplozja nie była na tyle silna, aby dokonać poważnych zniszczeń, lecz
gdyby została zdetonowana wewnątrz budynku zebranych zapewne należałoby
zeskrobywać ze ścian przy użyciu szpachelki. W pomieszczeniu wybuchła panika,
nerwowe szepty rozbrzmiewały z każdego kąta sali.
Na szczęście Natanielowi ani
nikomu z jego rodziny nic się nie stało, nie mieli choćby najmniejszego
zadrapania. Oberwała za to ochrona, która zasłoniła ich przed zagrożeniem
własnymi ciałami, w końcu za to im płacili i to słono.
Nataniel lekko zdezorientowany i ogłuszony
przez huk rozglądał się po zebranych czy nikt nie wymaga szczególnej pomocy czy
opieki lekarskiej. W końcu jak by to wyglądało gdyby z przyjęcia u szefa mafii część
gości wyjechała w czarnych workach i to za sprawą jego narzeczonej. Kiepska
farsa a jednak nikomu nie było do śmiechu.
Po wstępnej ocenie, iż nikomu nie jest
potrzebny chirurg plastyczny i wysłuchaniu narzekań ojca i innych przywódców elity,
co do jego lekkomyślności i zuchwałości Nataniel przypomniał sobie o Ester.
Ostatni raz widział ją przy głównych drzwiach, co znaczyło, iż w chwili wybuchu
musiała znaleźć się centralnie w strefie rażenia. Poczuł dziwne ukłucie żalu, czyżby się o nią
martwił?
Co się z tobą dzieje człowieku? – zganił się
w myślach – przecież nie mogłeś się zakochałeś, nie Ty i nie w niej. To jakiś
nonsens. Otrząśnij się i znajdź ją zanim zrobi to ojciec. Już widział jak Don
Diego pali ją żywcem lub co gorsza obdziera ze skóry, która coraz bardziej
zaczynała mu się podobać. Powiadają, że niedaleko pada jabłko od jabłoni, co w
jego przypadku było prawdą i sam niejednokrotnie lubił się podobnie zabawić,
jednak nie chciał, aby Ester w ten sposób dokonała swojego żywota.
Spojrzał w kierunku drzwi wejściowych.
Większość z gości zdążyła już opuścić jego rezydencje, pozostali podążali do
wyjścia w obstawie swoich goryli całkowicie nie zwracając uwagi na sprawczynię
całego zamieszania. Leżała nieopodal zwrócona w kierunku pustych ram okiennych.
Nie ruszała się. Ręce w dalszym ciągu miała związane za plecami, lecz ułożone
były w nienaturalnej pozycji. Podobnie jak reszta ciała. Podszedł do niej i
nachylił się chcąc sprawdzić czy w końcu dopięła swego i skutecznie się
uśmierciła. Przyłożył dwa palce do jej krtani chcąc sprawdzić czy oddycha.
Wyczuł puls. Uśmiechnął się sam do siebie. -Nie tym razem kochanie.- Nigdzie
nie widział krwi, więc był pewien, że to tylko chwilowa utrata przytomności.
Złapał ją stanowczo za ramię i przewrócił na plecy. Zamarł. Na pierwszy rzut
oka nie zauważył krwi, ponieważ zlała się z kolorem jej sukni, teraz jednak
mógł dostrzec, iż jest jej ciut za dużo. Liczne różnobarwne odłamki szkła
utkwiły w jej ciele, tworząc abstrakcyjne wzory, z których leniwie sączyła się
krew. Centralnie obok serca widniał odłamek wielkości dłoni, który poruszał się
w rytm jej urywanego oddechu. Widział podobne obrażenia na misji w Afganistanie
u towarzyszy broni, gdy znaleźli się w zasięgu samobójców detonujących bomby w
kawiarniach. Tak jak oni, nie uciekała,
ba nawet nie próbowała się zasłonić. Zapewne stała i z uśmiechem na twarzy
czekała na swój koniec. Nataniel wiedział, iż nie powinien jej ruszać, mogła
mieć uszkodzone narządy wewnętrzne, ale musiał ją zabrać zanim ojciec sobie o
niej przypomni.
Delikatnie ujął jej bezwładne ciało i wśród
złowrogich spojrzeń skierował się w stronę schodów na piętro. Niestety nie
umknęło to uwadze D on Diega,
który z nieodgadnionym wyrazem twarzy zastąpił mu drogę.
-
Czy tobie się, przez przypadek, nic nie popierdoliło w główce? – Spojrzał na
Ester zwisającą z jego rąk- chyba jasno się wyraziłem, co do losów tejże „damy”
– ostatnie słowo wypowiedział niemal spluwając z obrzydzenia – przekaż swą
dziwkę moim ludziom, zajmę się nią, gdy tylko skończę kajać się przed naszymi przyjaciółmi
tłumacząc im, iż nie zamierzałeś ich pozabijać. Coś ty sobie w ogóle myślał
sprowadzając ją pod mój dach?
-
Pod mój dach ojcze.- Nataniel stał przed swym ojcem patrząc mu wprost w oczy. –
To moja narzeczona i nie pozwolę Ci uczynić sobie z niej kolejnego trofeum.– Sam
nie wierzył w to, co mówi, ale sądząc po reakcji Don Diega on również nie brał
pod uwagę ani jednego z jego słów.
-
Chyba się nie zrozumieliśmy chłopcze, to nie była prośba.-
-
Masz rację ojcze, chyba się nie zrozumieliśmy. W chwili obecnej zabieram swoją
narzeczoną a tobie radzę nie zaprzątać sobie już nią głowy.-
Stanowczy
sprzeciw pierworodnego syna całkowicie wyprowadził Don Diego z równowagi.
Jeszcze nikt nigdy mu się nie sprzeciwił, jeśli już to zrobił zginął w widowiskowy
sposób ku przestrodze dla innych. Boss zaśmiał się gardłowo, widocznie
rozbawiony komizmem zaistniałej sytuacji, lecz widząc zdeterminowaną twarz
swego syna, postanowił nieco spuścić z tonu:
-
Czyżby mojemu synkowi w końcu na czymś zależało? Myślałem, iż nie dożyję czasów,
w których odważysz się mi przeciwstawić. A ty proszę, i to w imię, czego?
Miłości? Don Diego ponownie wybuchł
rechotliwym śmiechem – nie wiem czy zauważyłeś, lecz póki, co ja tu jeszcze
rządzę, więc dla własnego dobra znajdź sobie inna zabawkę.
-
Brać ją- kiwną głową na goryla, który bez zastanowienia wyszarpnął Ester z
ramion Nataniela całkowicie nie zwracając uwagi na jej obrażenia. Don Diego
odezwał się ponownie, próbując zdusić śmiech – Stefano mógłbyś być odrobinę
delikatniejszy? Nie słyszałeś, to twoja przyszła Pani, narzeczona Nataniela.
Postaraj się, aby dożyła momentu, w którym sobie o niej przypomnę.
Tego
było dla Nataniela za wiele, z furią w oczach, rzucił się na swego ojca.
Oczywiście nie miał nawet szansy zbliżyć się do niego, ponieważ drogę zastąpiło
mu 6 mężczyzn gotowych oddać życie za staruszka. Lecz Nataniel nie dawał za
wygraną, unieszkodliwił trzech z nich, możliwe, że jednego na stałe, i w
przypływie adrenaliny naparł na kolejnego ochroniarza. Nie czół bólu, mimo iż
także porządnie oberwał. Widział przed sobą uśmiechniętego ojca i jedyne, co
się teraz dla niego liczyło to zetrzeć mu ten uśmieszek z twarzy raz a dobrze.
Już miał zadać kolejny cios, gdy ktoś unieruchomił go od tyłu. Jacob z całych
sił przytrzymał go w miejscu uniemożliwiając mu kolejny ruch. – Uspokój się,
wiesz, ze to nie ma sensu. – Jacob
wyszeptał to wprost do ucha Nataniela tak, aby nikt inny go nie usłyszał. –
Odpuść. Coś wymyślimy.- Nataniel w dalszym ciągu próbował wyszarpnąć się z jego
żelaznego uścisku jakby nie zrozumiał sensu wypowiadanych słów.
-
Uspokójcie się natychmiast- na schodach prowadzących na piętro stała matka Nataniela
przyglądając się ze stoickim spokojem zaistniałej sytuacji.- Cóż to ma
znaczyć?- Mówiła z opanowaniem, nie zaprzątając sobie głowy podnoszeniem głosu-
Jacobie puść mego syna – Jacob posłusznie wykonał polecenie robiąc krok do tyłu
i zakładając ręce za plecy. Podobnie postąpiło 2 ocalałych ochroniarzy jej
męża. – Natanielu? – Nataniel spojrzał na swa matkę, próbując uspokoić oddech,
lecz jego oczy wyrażały tylko chęć mordu- Nie tak Cię wychowałam.- Odwróciła od
niego wzrok kierując go na swego męża- Nie sądzisz, iż zrobiło się już późno?
Niektórym wystarczy już wrażeń. Podziękuj synowi za gościnę i wracajmy do domu.
Nie zapominajcie, iż jesteśmy rodziną i póki żyję tak macie się traktować.
Później możecie się pozabijać wedle życzenia. –
-
Wybacz matko – Nataniel nadal trzęsąc się pod wpływem adrenaliny, upokorzony, lecz
już z bardziej rozumnym wzrokiem odwrócił się plecami do swego ojca i nic już
nie mówiąc skierował się w stronę wyjścia.
Kilka
dni po feralnym przyjęciu Jacob wraz z Natanielem, któremu w końcu udało się
przemówić do rozumu w kwestii porachunków z własnym ojcem, siedzieli w jadalni
Państwa Cassatello zaproszeni na rodzinny obiad. Nikt nie chciał sprawić
przykrości matce Nataniela, toteż na obiedzie zjawiła się cała familia. Wszyscy bawili się wyśmienicie, rozmawiając
ze sobą, śmiejąc się i ciesząc własnym towarzystwem. Tak jakby nigdy nic się
nie stało. Jedno trzeba było im przyznać, byli świetnymi łgarzami. Sielanka
trwała do chwili, gdy Don Diego oznajmił, iż ma dla Nataniela niespodziankę. –
Synu, wiem jak uwielbiasz niespodzianki, więc postanowiłem ci jedną sprawić, na
pewno się ucieszysz. – Mówiąc to kiwnął ręką na jedną ze służących. Ta,
miarowym krokiem zbliżyła się do Nataniela i z właściwą kurtuazją położyła
przed nim na tacy niewielkie drewniane pudełeczko. Nataniel spojrzał na ojca,
potem na matkę i z ukłonem wdzięczności otworzył prezent…
Uśmiech
zamarł mu na ustach, lecz nie zabrał ręki i nie zamknął pudełka. Wpatrywał się
w nie bez okazywania jakichkolwiek emocji. Na wyścielonym aksamitem dnie leżał
pierścionek zaręczynowy, który ofiarował Ester. Nie byłoby w tym nic dziwnego
gdyby w dalszym ciągu nie znajdował się na palcu serdecznym właścicielki. Sądząc
po zakrzepłej krwi, musiał zostać odcięty, gdy jeszcze żyła. Ponownie spojrzał
na ojca. Jego wzrok nie wyrażał złości, lecz zawód. Nie ruszył się z miejsca
dopóki jedna z jego siostrzenic nie pociągnęła go za łokieć, żądając odpowiedzi
na pytanie, które zadała. Nie usłyszał jej za pierwszym razem, toteż poprosił,
aby powtórzyła pytanie.
– Wujku, pytałam czyj to paluszek? – Niespełna
4 letnia dziewczynka wpatrywała się w niego swymi błękitnymi oczkami czekając
na odpowiedz.
Nataniel
ujął ją pod brodę i odrzekł - Kogoś, kto powinien zniszczyć tą pieprzoną rodzinkę,
gdy miał na to okazję…

Masz głowę do tego !
OdpowiedzUsuńNie rezygnuj .
Zapraszam do siebie http://mamaabloguje.blogspot.com/
Dziękuję ;-) Jeszcze przez jakiś czas pobawię się w "pisarkę", mam za dużo pomysłów aby marnowały się w "szufladzie" ;-) U Ciebie też byłam ;-) Życzę powodzenia w blogowaniu, bo najważniejsze jest aby robić to co sprawia nam przyjemność ;-)
OdpowiedzUsuńNie mogę doczekać się kolejnej części , nie spodziewałam się takiego obrotu wydarzeń. Kiedy kolejna część ?! ��
OdpowiedzUsuńKolejna część czeka na wenę twórczą ;-) Ale postaram się coś dodać jeszcze w tym miesiącu ;-)
OdpowiedzUsuńfajne:)
OdpowiedzUsuńŚwietne opowiadanie, mam nadzieję ze niebawem zmieni się w dobrze sprzedającą się książkę! Czekam na ciąg dalszy i życzę weny ;)
OdpowiedzUsuń